Wpis tym razem o tematyce czysto życiowej. Już chyba każdy słyszał o rzekomo przepowiedzianym przez majów końcu świata mającym nastąpić w 2012 roku.
Nie mam się za osobę szczególnie przesądną, ale obserwując ostatnie wydarzenia dochodzę do pewnych przemyśleń. Dla mnie zaczyna to wyglądać tak jakby ktoś uparcie tworzył atmosferę nadchodzącej apokalipsy. Zacznę może od początku:
- 11 stycznia – powodzie i lawiny błotne w Brazylii
- 12 stycznia - obalono rząd w Libanie
- 13 stycznia - fala kulminacyjna powodzi stulecia w Australii
- 14 stycznia - Ben Ali, prezydent Tunezji zostaje obalony
- 24 stycznia - zamach na lotnisku w Moskwie - ginie kilkadziesiąt osób
- 25 stycznia - początek protestów w Egipcie
- 3 lutego - przydzielenie ostatniej puli adresów IPv4 (taki internetowy akcent w apokalipsie :D)
- 11 lutego - Hosni Mubarak obalony - kolejny bastion dyktatury padł
- środek lutego - rozkręcają się inne protesty, m. in. w Algierii, Libii, Jemenie itd.
- 8 marca – co najmniej 25 osób zginęło w zamachu bombowym w Fajsalabadzie
- 11 marca - koszmarne trzęsienie Ziemi w Japonii. 2 pociągi znikają z powierzchni Ziemi, zaginął także statek, a w wyniku tsunami domy spływają do rzek. Zagrożenie skażeniem radioaktywnym po wybuchu w elektrowni.
Wnioski do wyciągnięcia pozostawiam Wam. Szykujecie już zapasy na dwudziesty pierwszy grudnia 2012, czy traktujecie to jako zbieg okoliczności? :P
Komentarze wyłączone
Możliwość komentowania na blogu została wyłączona. Zapraszam do kontaktu na Twitterze, Facebooku lub poprzez formularz, o ten tutaj. Do usłyszenia!