Czasem lubię pograć w jakieś stare gry, klasyki – na przykład Settlers II, Heroes III of Might and Magic, Gothic I i II itp. Jeśli chodzi o nowe gry, to gram w nie raczej niewiele. Obserwując z boku to, jak zmienia się rynek gier i jak wyglądają dzisiejsze produkcje muszę przyznać, że zmiany przyjmują kierunek coraz bardziej niekorzystny dla gracza.
Pierwszą sprawą na którą chcę zwrócić uwagę są wszechobecne zabezpieczenia antypirackie. Połowę instalacji stanową bzdurne kody zabezpieczeń, klucze seryjne, aktywacja przez Internet itd. Miałem kiedyś taką sytuację, że nie mogłem uruchomić gry – jak najbardziej oryginalnej. Po bardzo długich próbach z mojej strony pomógł mi kolega, okazało się, że system zabezpieczeń stosowany przez grę doczekał się nowej wersji – o ile pamiętam to trzeba było podmienić jakiś DLL.
Drugim przykładem na to, jak przez zabezpieczenia antypirackie cierpią legalni gracze jest niedawna sytuacja firmy Ubisoft (dystrybutor m.in. wspomnianych Heroes III, zobaczcie ile się zmieniło przez te lata). Otóż firma ta przenosiła serwerownię (wraz z serwerami, które sprawdzały legalność), w związku z czym nabywcy ich gier przez około tydzień nie mieli możliwości grania. A piraci? A piraci grają :) I jak tu być dobrym?
Kolejny mój zarzut wobec dzisiejszych gier będzie powiązany z pierwszym. Posłużę się kolejnym porównaniem do Heroes III, korzystając z okazji, że obok mnie leży pudełko z oryginalnymi Heroes VI. Już na przodzie pudełka widnieje napis „Wymagane jest jednorazowe połączenie z Internetem celem uruchomienia gry”. Totalny bezsens – po co marnować łącze, po co marnować czas? Pomijam już oczywistą wadę, osoby pozbawione internetu nie zagrają nawet w single player…. Gdzie tu logika?
Trzecia sprawa – otwieramy wyżej wspomniane pudełko. Kiedyś ujrzałbym tam instrukcję - grubą bądź nie, ale zawierającą najważniejsze informacje, takie do jakich warto sięgnąć podczas gry. Co widzę teraz? Zobaczmy po kolei:
- Płyta, w zasadzie jedyny element w tym pudełku z listy oczekiwanych.
- Ulotka formatu A5, to samo w sześciu języków. Na samej górze rzuca się w oczy angielski nagłówek „Online manual”. Znajdziemy tam instrukcję otwarcia PDF-a z instrukcją, znajdującego się na płycie. Cięcia kosztów zabijają klimat, ponownie. Witamy w świecie konsumpcjonizmu i gównianej jakości :)
- Kolejna ulotka, tym razem od wydawcy gry – Ubisoft. Pozwolę sobie zacytować kilka zdań. „Zbieraj Punkty grając w gry firmy Ubisoft” – no dobra, to jeszcze można olać. „Odblokuj dodatkową zawartość gier”, „Pobierz zawartość dodatkową” – kolejny znak dzisiejszych gier, dodatkowa pobierana zawartość (downloadable content, DLC), rzecz jasna płatna i wymagająca internetu.
- Ulotka trzecia, komputer z procesorem Intela, dedykowany pod tę grę (sic!)
- I oto przed nami kolejna ulotka. Reklama dodatku „Might & Magic: Clash of Heroes”. Idealny przykład wyżej wspomnianego DLC.
- Reklama czegoś co się zowie „Ubicollectibles” – w skrócie, chodzi o to, że możemy sobie zamówić jakąś tam figurkę czegoś tam. Doprawdy pasjonujące…
I co? To cała zawartość pudełka. Zero przydatnych rzeczy. Ach nie, przepraszam! Ubisoft w cenie gry sprzedał nam parę gram opału. Doprawdy, nieoceniona pomoc!
Kolejny zarzut wobec dzisiejszych gier. To w zasadzie może być połączeniem obu powyższych spraw. Tym razem konkretnym przykładem będzie gra GTA IV. Więc tak: instaluję sobie tę genialną grę, 16GB. Zastanawiam się ile GB mógłbym zaoszczędzić nie dostając chociażby hiszpańskiej wersji językowej w pakiecie ;)
Odpalamy grę. Tutaj się zaczyna długa droga :) Najpierw jedno logo, potem odpala się aplikacja Rockstar Games Social Club, możemy się tam zalogować, ale mam to głęboko w dupie, zbywam pierwszy przeszkadzacz przyciskiem „Skip login”. Potem zaczyna się odpalać sama gra. Oczywiście, coprygihty muszą być. Gratis do nich dostajemy cudowną możliwość zalogowania się do Windows Live, który towarzyszy nam przez całą grę, możemy go wywołać klawiszem HOME. No tak, właśnie o tym marzyłem uruchamiając GTA… Potem już tylko przebrnąć przez logo Rockstar Games, Rockstar Games North i mamy ekran startowy gry. 2/3 tego ekranu stanowią informacje od wydawcy pobierane z internetu. Rozumiem potrzebę marketingu, ale to kolejny syf przedłużający oczekiwanie na grę. Mam ochotę nauczyć się assemblera i okroić tę aplikację…
Sprawa chyba ostatnia. Totalny przerost formy nad treścią. Cukierkowa grafika plus totalny brak gry walności, zero oryginalności – bardzo częsta przypadłość w tych czasach. Minecraft się broni :D Przez tą ilość wodotrysków i wyżej wspomnianych pierdół, gry są bardziej zasobożerne. Odnoszę wrażenie, że nikomu już nie chce się optymalizować aplikacji.
Nie oczekuję czegoś ogromnego od gier. Chcę odpalić grę i pograć… Chcę zapłacić za produkt, nie za stos spamu w pudełku. Chcę dostać jakiś poziom grywalności a nie tylko cudną grafikę. Czy to naprawdę tak duże wymagania?
A Wy co sądzicie o dzisiejszych grach? Mam rację, czy po prostu zatrzymałem się w rozwoju i jestem niedzisiejszy? :D